13.02.2017

Świadomy sen - 13.02.2017

Wieczorem dość mocne przemęczenie organizmu domagającego się snu, wewnętrzny relaks, medytacja z pomocą rape przed zaśnięciem i w okolicach północy z 12-02-2017 na 13-02-2017 przyszedł czas na sen...


W trakcie snu było po godz. 21:00 (szach-mat przekonanym, że nie przeczytasz w śnie tego co masz na zegarku lub w komórce). Byłem w Opolu przy osiedlu Malinka z bliską mi duszyczką (postanowiłem publicznie nie pisać imion i nazwisk, osób, które się pojawiały w snach, dlatego użyję pokrewnych stwierdzeń). Mieliśmy zajść do znajomego, ale że było późno i byłem zmęczony to zadzwoniłem do niego, czy jest chętny na nasze odwiedziny. Rozsądnie zaproponował inny dzień, więc przyszedł czas na powrót i sen. "Obudziłem się"... Tzn tak myślałem. Otwieram laptopa, piszę na czacie grupowym na fb, że spotykamy się w mieście. Patrzę - jest po 22, chyba 22:37. Wyszedłem na miasto, byłem gdzieś na głębokim Zaodrzu i praktycznie na każdym rogu ulicy, jakaś bijatyka. Polegało to na tym, że jak się przyłączałeś do bójki, to zostawałeś członkiem grupy i grupą "polowałeś" dalej. To taki umówiony jeden wybrany poza prawem dzień w tygodniu czy w miesiącu... Przechodziłem przez różne zaczepki, próby ściągnięcia mnie, czasem rozmawiałem i przechodziłem, czasem gdzieś wybiegłem jak była konieczność i tak poruszałem się po mieście. Skręcałem w różne miejsca, których momentami przestałem poznawać i zdałem sobie sprawę, że nie wiem gdzie jestem, ale intuicyjnie kierowałem się w stronę centrum. Przy remontowanym moście przechodziłem na drugą stronę ulicy, ale zawołał mnie policjant, spisujący jedną ze dziesiątek wspomnianych grupek. Podałem imię i nazwisko. W grupie poznałem znajomego, z którym przywitałem się, ten poklepał mnie po plecach i stwierdził, że "to porządny gość" a policjant powiedział, żebym poszedł, więc obyło się bez mandatu :) Za chwilę budzę się... [ponownie?] - Nie ma to jak wybudzić się ze snu, który był bardzo rzeczywisty i być przekonanym, że już jest się w realu, po czym budzić się znowu i mieć ponowne, pełne przekonanie, że już się nie śni :) I bądź tu człowieku mądry.

Leżałem z zamkniętymi oczami i czułem, że wchodzę w stan "półsnu", gdzie część świadomości zostaje w ciele (czułem jak poruszam kończynami), a część świadomości jest "po drugiej stronie". Pod powiekami widziałem jak kreował się popielato-srebrno-biały ekran. Starałem się utrzymać ten stan jak najdłużej, będąc ciekawy co się wydarzy, z drobnym lękiem czy nie spotkam czegoś, czego bym nie chciał, czy nie wciągnie mnie w jakieś nieciekawe światy. Nie wiem ile to trwało, prawdopodobnie nie więcej jak 30 sekund. W końcu pojawiłem się całym sobą w tym ekranie i zwyczajnie "rozpocząłem sen" z wielkim "hurra!" kiedy miałem drugi raz w tym roku pełną świadomość, że jestem we śnie. I tu zaczęła się przygoda :) 


[Sen świadomy, nazywany również jako LD, to nic innego jak pełne przekonanie podczas snu, że jest się we śnie, możliwość kreowania wielu rzeczy, miejsc, sytuacji, przemieszczania się w różnoraki sposób i często wspaniała rozrywka, którą tworzy nam "sam sen" lub którą tworzymy sami za pomocą myśli albo nawet bez jakichkolwiek myśli. To również wglądy w siebie, rozpoznanie. Takie sny należy czytać na głębszym poziomie, część rzeczy wychwytuję, wielu jeszcze nie rozumiem. Nigdy nie zaglądam w senniki, bo to największa bujda. W snach mieszają się symbole, którymi może być przedmiot, zwierzę lub cokolwiek innego, co dla każdego z osobna może mieć inne znaczenie. Jedna osoba zobaczy psa, przeczyta w senniku coś co ma się wydarzyć, a dla innej pies może być przyjacielem. W senniku pies i przyjaciel mogą mieć przeciwne znaczenia. Poza tym wiele elementów można podłożyć pod wiele sytuacji życiowych, tak że możemy palcem wylosować sobie "przepowiednie" i przypasować ją pod daną okazję - ostatecznie stwierdzimy, że niemal wszystko się sprawdza :) Powtarzam - senniki to bujda i ostatnia książka, którą chciałbym dziś mieć na półce]

Pojawiłem się przy rzece, a wokół mnie mnóstwo łabędzi. Wzbiłem się w powietrze wraz z nimi i wspólnie fruwaliśmy wzdłuż rzeki, kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt metrów nad wodą. To było niesamowite przeżycie, mimo, że już zdarzało mi się latać niejednokrotnie. Lataliśmy, a ja tylko zachwycałem się lotem i widokami. Czułem dużą więź z tymi ptakami, dołączyły do nas jeszcze małe, prawdopodobnie koliberki. Kiedy lądowaliśmy przy brzegu rzeki, łabędzie miały jakby częściowo kobiece, ludzkie twarze. Było to ciekawe, ale wolałem pójść dalej zobaczyć, co napotkam, co się pojawi.

 
Po długim czasie spędzonym na świeżym powietrzu w otoczeniu rzek i gdzieś w oddali również gór i wyżyn, przyszedł czas na spotkanie ze znajomymi. Zobaczyłem się z nimi i tutaj mam drobny delete pamięciowy. Po spotkaniu z nimi i kolejnych lotach nad różnymi miejscami, otrzymałem sugestię, aby spotkać się z kolegą i coś mu pokazać. W moment przeniosłem się na bliskie Zaodrze, przypominało most przy ul. Piastowskiej w Opolu. Nie było nikogo więcej w tym momencie, kolega pojawił się, a wraz z nim dopiero całe otoczenie. Powiedziałem, żeby poszedł ze mną, to pokażę mu coś - wzbiłem się w powietrze i wziąłem go, tym razem w stronę miasta. Nie był co do tego przekonany, potem już wiedziałem dlaczego...

Wszedłem, a właściwie wleciałem oknem do budynku, który stał przy rzece. Był dość długi, od tej strony poprowadzono nawet mur i nie wiem dlaczego, miałem przekonanie, że ciężko będzie po prostu ominąć ten budynek i wlecieć ponad nim, dlatego pojawiłem się na parterze. Miał może max 2-3 piętra - jak patrzy się z zewnątrz... :) Co w środku? Dość długi korytarz, kamienne schody prowadzące piętro w dół, dość dużo pomieszczeń. Wnętrze w ciemnej okrasie, głównie w drewnianym, ciemnym brązie i czarne drzwi. Słyszałem jakąś próbę przemówienia lub planu marketingowego. W oddali dwóch krawaciarzy, jeden z nich, sługa systemu, głosił coś o firmach, które są największe, które mają największy prestiż. I już zdałem sobie sprawę - wkraczając w miasto, wkroczyłem w głęboki Matriks. I pewnie zaraz napotkam różne jego formy. 


Wsłuchiwałem się w ten głos, byłem zdumiony jak konstruowane są zdania, w jak perfekcyjny sposób używane jest słownictwo i zacząłem się zastanawiać - skoro ten sen jest mój, to jak to jest możliwe, że słucham takich rzeczy, których w życiu nie potrafiłbym ułożyć za pomocą znanych mi słów, które łączą się w całość. Dłużej nie stałem słuchając manipulującego głosu lobby dla mas, który miał hipnotyzować społeczeństwo do tworzenia sztucznego obrazu wielkości i znaczenia w życiu firm i korporacji. Zobaczyłem co "moje miasto" miało mi do zaoferowania dalej i wiedziałem, że znajdę to w tym budynku. Jako, że nie mogłem znaleźć schodów prowadzących na górę, wiedząc, że śnię, pomyślałem, że jak wzbiję się w powietrze, to nie uderzę głową w sufit. I faktycznie, wlazłem jak w masło i całkiem przyjemnie przemieściłem się piętro wyżej. Tam spotkałem budkę z kebabem, prawdopodobnie dla pracowników tego budynku. Siedział tam taki dziadek, którego rzuciłem czymś lekkim co miałem pod ręką i humorystycznie, ale stanowczo powiedziałem mu, żeby wprowadził do sprzedaży wegetariańskie potrawy :) Zaskoczyła mnie jego reakcja, zachował się agresywnie, a jego twarz przeobraziła się w... Władysława Bartoszewskiego. Szalony profesor-sprzedawca kebaów wstał, a właściwie wyrwał z krzesła i wyszedł bokiem z "budki", wypowiedział jedno zdanie, którego nie zapamiętałem, ale byłem pewien, że już go słyszałem i to z jego ust. Przeszukałem internet i nie znalazłem tego cytatu, może jednak były to nowe słowa. Postanowiłem nie wchodzić w dyskusję i szarpaninę słowną.

Szedłem dalej wzdłuż korytarza i przeszedłem do pierwszego po małym holu pokoju z lewej strony. Nic nadzwyczajnego tam nie było, może nawet była to łazienka, bo zapamiętałem umywalkę i lustro nad nią. Opuściłem pomieszczenie, szedłem dalej i... zaskoczyłem. Lustro! Czemu obawiałem się przyjrzeć sobie? Wróciłem tam. Popatrzyłem i oglądam siebie - ze szczegółami jak w realu. Twarz nie różniła się niczym. Wszystko takie samo. Patrzyłem sobie przez kilkanaście sekund głęboko w oczy. Pomyślałem - spoko - fajnie jest wiedzieć, że się śni i jeszcze móc się przyglądać sobie w taki sposób. Było to satysfakcjonujące doświadczenie :) Ale w "budynku Matriksu" to nie mogło być wszystko. 

Wszedłem w kolejne pomieszczenie, nie chwytając za klamkę (spodobało mi się przechodzenie przez ściany, drzwi, sufity, okna, podłogi). Robiłem to w taki sposób, że najpierw wyciągałem ręce i potem wchodziłem resztą ciała, naprawdę fajne uczucie. W tym pokoju zobaczyłem kilka starszych osób, zwłaszcza kobiety. Widziałem zmęczenie w ich oczach, postanowiłem je przytulić. Jedną przytuliłem i dopiero zobaczyłem, że mają nieco zdeformowane twarze. Duże wypryski, gdzieniegdzie gule dużych rozmiarów, skrzywiona wybrzuszona broda lub inne elementy na twarzy, sińce. Nie wyglądało to wesoło. Powiedziały mi, że nie powinienem ich przytulać, bo są chore. Miały na myśli łatwość zarażenia się "tym". Widziałem z jakim smutkiem to mówiły, zatem pozostałe osoby tylko "przytulałem" wyciągniętymi rekami o ich ręce i ramiona. Myślałem, że to tylko jeden pokój, ale w kolejnym było podobnie - schorowane osoby, twarz się deformowała na moich oczach, pojawiały się także osoby z zespołem downa - wszyscy w wieku emerytalnym. Męczyło mnie już to i to była pierwsza sytuacja, gdzie odczułem lęk, mimo, że byłem we śnie i miałem świadomość, że mogę wszystkim sterować. Nie próbowałem jednak tego zmieniać i szukałem wyjścia. Szybko przemieszczałem się między piętrami - jedno, drugie, trzecie, czwarte i... patrzę przez okno, wciąż byłem na tej samej wysokości. Wiedziałem, że chyba próbuję uciec, a ucieczka nie jest rozwiązaniem. 
 
[znalazłem zdjęcia podobne do tych twarzy, które widziałem, ale żeby nie zasypywać Was taką obrazowością, podaruję sobie ich dodawanie]

Rozwiązaniem było odwiedzenie kolejnych pokoi i z nich wejście na kolejne piętra. Tak też to przebiegało, pokoje dalej ukazywały podobnych ludzi. Tylko przechodziłem, może nawet przebiegałem koło nich, mówiąc im, że ich kocham, bo tylko tyle mogłem zostawić, nie będąc przekonanym, że ich choroby faktycznie mnie nie zarażą. Nie mogę do teraz zrozumieć tego fenomenu, skoro przecież wiedziałem, że śnię i mogę w każdej chwili sen zakończyć lub przenieść się poprzez skupienie uwagi. Mimo to, widok tych ludzi był tak nieprzyjemny, a w ich oczach było tyle żalu, że nie byłem w stanie z nimi długo przebywać. 

Z ostatniego, bodaj trzeciego piętra, wyszedłem na balkon. Przed nim było trochę roślin, drzew, mała plaża i jakiś duży akwen wodny, może morze, może nie morze. Straciłem nieco kontrolę nad snem przez te "spotkania", ale wracałem szybko "do siebie", wziąłem kilka oddechów z uwagą skierowaną na czakrę serca i wyskoczyłem; płynnie unosząc się w powietrzu, znów robiłem to co kocham w tych snach, czyli beztroskie latanie i obserwacja. Już wiedziałem, że rzekome miasto, a dobitniej miejsce, które symbolizował ten "budynek Matriksu", to miejsce gdzie jest najwięcej fałszu, manipulacji, polityki, chorób, cierpień. Tak pokazane zostały dwie strony medalu, który nosimy w sobie - świat iluzji i świat natury, świat śmierci i świat życia, świat umysłu i świat wolności. 



Po kolejnych lotach, "wysiadłem" nieopodal ulicy, na kamiennym podłożu. Za plecami miałem domki, jakieś małe sklepy, przed sobą plażę i morze. Usłyszałem, że ktoś mnie woła. Po głosie rozpoznałem bliską mi duszyczkę, podbiegłem i pojawiła się twarz nieco puszystej kobiety po 40-tce, którą miałem wrażenie, że znam z jakieś dawnej wycieczki. Nieszczególnie zainteresowało mnie spotkanie z nią, zwłaszcza, że wyczułem zbliżające się plotkowanie i bla-blanie o dupie marynie, więc szkoda mi było na to czasu będąc przy tak rozmaitych doświadczeniach. Poza tym wiedziałem, że chyba cząstka tego świata z "budynku Matriksu" została we mnie, co sygnałem było już przemiana jej twarzy. Pobiegłem w stronę plaży. Spotkałem pewną kobietę, którą jedynie kojarzę z widzenia, była z mężem i o coś się z nim sprzeczała. Objąłem ją i wybiłem się w powietrze. Tutaj był bardzo krótki, ale przyjemny wątek erotyczny ;) Następnie odstawiłem ją dalej na plaży i podziękowaliśmy sobie za tę chwilę bez słów. Stałem przed falami i zachwycałem się pięknem morza, bijącego słońca, latających mew. Słyszałem też jeden utwór, najpewniej znany mi z ceremonii szamańskiej, który pojawiał się "w tle" również na samym początku snu, kiedy pojawiłem się wśród łabędzi i wspólnie lataliśmy. Piosenka, pieśń, jakkolwiek - pasowała idealnie do tej krainy błogości :) Jak go odnajdę, wkleję go tutaj. Obserwując morze, usłyszałem wołanie...

To był mój syn. Syn, którego w owej rzeczywistości nie mam, jednak wiedziałem, że w śnie może istnieć, bo trudno naprawdę jest określić ile z tego co nam się pojawia, jest wspomnieniem z przeszłości, co jest wyobraźnią, co jest tym co może nastąpić i kiedy myślokształty zlewają się tworząc różne rzeczywistości i obrazy zlewające się w jedno płótno. Ludziom wokół znów zmieniały się twarze - albo deformacja oczów, nosa, brody albo inne wykrzywienia albo z zespołem downa. Zbiegały z góry plaży różne dzieciaki, wypatrywałem tam swojego syna i w końcu miałem pewność, że to on. Miał ok. 4-5 lat, był w czapce, co nieco udało mi się dostrzec. Po chwili jednak i on nie był wyjątkiem i również jego twarz zmieniła się na tą z zespołem downa. Wtedy tylko rozłożyłem ręce, wiedząc, że sen będzie mi chyba do końca tworzył takie kaprysy z napotkanymi ludźmi. Nie miałem na tyle możliwości żeby to zmienić, a może zamiast zmieniać, mogłem uruchomić w sobie więcej odwagi, żeby jednak zmierzyć się z tym i przebywać dłużej z tymi ludźmi, starając się dowiedzieć dlaczego tak to wygląda. Być może udałoby mi się porozmawiać i znaleźć esencję tego doświadczenia. Jeśli jeszcze wrócę w podobne miejsce i przydarzy się podobna sytuacja, wiem, że będę chciał bliżej poznać te wskazówki. Tutaj jednak silniejszy był zachwyt nad tym wszystkim, co nie zawierało cierpienia, chorób, fałszu, itp czynników znanych z przemijającego świata 3D. 


Stałem jeszcze przez chwilę skierowany uwagą w stronę morza, słońce dosłownie głaskało i otulało całe ciało, a ptaki śpiewały i fruwały nad falami, do których w pewnym momencie też podszedłem. To była kolejna chwila w raju.


Chyba jeszcze przez moment udało mi się wzbić w powietrze, a za chwilę przed oczami pojawił mi się popielato-srebrno-biały ekran, tylko już robił się bardziej szary, przyciemniony. Wiedziałem, że wracam "do siebie". Byłem już znów częściowo w ciele, ruszałem kończynami. Jeszcze być może mógłbym wymusić powrót do świadomego śnienia, ale czułem, że już sporo jak na jeden raz i zależałoby mi, aby jak najwięcej zapamiętać z tej podróży. 

Zdaję sobie sprawę, że część wątków umknęło mi po wybudzeniu się, zwłaszcza tych na świeżym powietrzu, bo tam rozgrywało się znacznie więcej niż w budynku. Starałem się jak najwięcej zapamiętać poprzez odtwarzanie w myślach tego co przeżyłem, będąc jeszcze w trakcie świadomego snu i następnie zaraz po obudzeniu się. Kiedy byłem w "budynku Matriksu", zanim odwiedziłem pokój z lustrem, byłem w nim przez moment ze znajomymi - tymi, z którymi się umawiałem i kolegą, któremu miałem pokazać lot i miasto. Powiedziałem im, że jesteśmy w śnie i chciałem spisać to na kartkę. Wiedziałem, że po przebudzeniu, pewnie już jej mieć nie będę, jednak samo pisanie, pozwoli mi więcej zapamiętać. Spisywałem krótko i treściwie etapy, niczym tytuły rozdziałów krok po kroku co się działo. Jednak nim skończyłem uzupełniać pierwszą stronę na malutkiej kartce, nagle zrobiła się mokra i już wiedziałem, że nic z tego - jakby wylał się na nią klej.  Po przebudzeniu, chwilę leżałem chcąc odtworzyć to co się działo po kolei, lekko otworzyłem powieki tylko po to, by sięgnąć po telefon i włączyć dyktafon. Przez kilkanaście minut powoli odtwarzałem już za pomocą słów to co pamiętałem i samo wypowiedzenie tego, pozwoliło mi więcej zapamiętać i teraz to napisać. Gdybym nie zrobił tego i wcześniej nie pisał tej kartki w trakcie snu, moja relacja byłaby bardzo uboga, a i tak prawdopodobnie taka jest, bo jestem przekonany, że cały sen trwał kilka godzin ziemskiego czasu.

Trochę zastanawiałem się czy opisywać to publicznie, czy powinienem jednak zachować dla siebie w sferze własnej intymności. Jeśli nie powinienem się tym dzielić, na pewno otrzymam jakiś sygnał i będzie wtedy to ostatni tego typu wpis. Świadomy sen to piękne doświadczenie, w swoim życiu miałem ich przynajmniej kilkanaście, ale rzadko udawało mi się tak długo w nim być i obserwować wiele rzeczy z dużą uwagą i szczegółami. Cieszę się, że podobnie przekłada się to w świecie - tak to nazwijmy - realnym ;) Oczywiście, od czasu do czasu fajnie jest wskoczyć gdzieś dalej, gdzieś głębiej, ale przede wszystkim nie odrywać się od "tej rzeczywistości", kosztem tego co może nastąpić gdzieś poza. Ostatnio w "naszym" tj moim najbliższym obecnie gronie, jedna osoba otrzymała też takie sygnały, aby przede wszystkim być w tu i teraz na Ziemi i też chciałbym, aby to się nie zmieniło i głównie uwaga była skierowana właśnie tutaj. Nie zamykam się też oczywiście na różne podróże i dalsze odkrywanie poprzez sny czy inne wymiary, jednak nie stawiam tego na piedestał i raczej potraktuję to jako pewien dodatek, który może być pomocny właśnie dla zrozumienia doświadczenia życia. Nie chcę przeobrażać tego też w formę rozrywki, bo mam pełne przekonanie, że łatwo z takim nastawieniem się w tym zagubić i oddalić swoje lekcje, które mamy Tu do przerobienia. 

Dziękuję za wszystko co przychodzi. 

 ~ Paweł Drewniak (autor bloga)